„Usiądź! Porozmawiać z Tobą chcę
Bo od wielu dni i wielu lat
Pytań, które bolą nazbierało się
A odpowiedzi nie dał nikt…”
Proszę, zamknij na chwilę oczy.
Już?
Dobrze.
Teraz rozejrzyj się wokół siebie i odpowiedz na pytanie; co wolisz?
Ciemność, która była pod bezpiecznie zamkniętymi powiekami, czy tę jasność, której doświadczasz teraz? Co daje ci siłę do działania, mrok czy światło?
Gdzie szukasz nadziei i wytchnienia?
Wybrałeś mroczną, ale jakże bezpieczną rzeczywistość, przeżywaną w cudownie ciasnym, ochronnym pancerzu?
Ja też.
Usiądź.
Chcę opowiedzieć ci historię człowieka, którego już poznałeś. Kogoś kto boi się słów i pytań bardziej niż ktokolwiek z nas.
Dlaczego?
Z prostej przyczyny, bo żyjemy w świecie, w którym boimy się mówić, czyż nie? Gdybym zaczęła zadawać ci te pytania, twarzą w twarz, już dawno by cię przy mnie nie było. Mam jednak szansę, na przekazanie ci tego, bez wypowiadania słów, które tak brzydzą i napawają lękiem.
Pomilczmy więc razem, kierowani strachem wśród obłudy dnia codziennego. Pośród pięknego i przemyślanego do ostatniego szczegółu spektaklu. Rozpaczliwie przemyślane gesty i cudownie dograne kroki, które prowadzą donikąd. Stoimy w miejscu, paradoksalnie wykonując bolesne i intensywne ruchy. Błądzimy w stworzonych przez nas labiryntach, dokładając coraz to nowe przeszkody. Zataczając się we wszechogarniający mrok, który odbiera najmniejszą nawet szansę na znalezienie wyjścia z pajęczyny bólu, która oblepia każdy skrawek naszego ciała, niczym rozlana i rozgrzana do czerwoności lawa.
Nie ma odwrotu?
Och, czy nie jest bezpieczniej żyć w stanie permanentnego bólu? Roztaczając wokół siebie przeogromny, rozdzielający duszę niemy krzyk?
Gdzie podziały się słowa, które mogłoby stać się wybawieniem?
Zamieniły je, niewarte złamanego grosza, wyrazy, mówione bezmyślnie i pośpiesznie. Raniące bardziej niż karabiny. Precyzyjniejsze i ostrzejsze od szabli.
Zawróć zanim będzie za późno, zanim spalisz się wśród nienawiści tego świata.
Zadaj pytania, które dręczą cię od wielu lat. Wykrzycz je. Tylko tak aby wszyscy je usłyszeli.
Nie musisz zgadzać się na mrok i ból. Możesz zmienić wszystko, jeżeli zechcesz się otworzyć i wypowiedzieć słowa, które tkwią na dnie twojej zagubionej duszy.
Czarne chmury zasłoniły słońce nad ulicą Spinner's End, do tego stopnia, że ani jeden promyk nie był w stanie się przez nie przebić. Krople deszczu dźwięcznie stukały o szyby, tworząc na nich wymyślne wzory. Szum wzburzonej, przez jesienny wiatr rzeki, dodatkowo podsycał uczucie niepokoju. Wszystko było szare i pozbawione wyrazu, beznadziejnie mdłe i ostatecznie rozlane.
Szarzy mieszkańcy owej ulicy, jednak zdawali się nie zwracać na to uwagi. Spokojnie spacerowali ulicami, zatrzymując się na krótkie, życzliwe pogawędki z sąsiadami. Krótka wymiana pytań. Obłudnych nakierowanych jedynie na dowiedzenie się, komu to wiedzie się gorzej. Rozpaczliwa próba poprawienie swojego samopoczucia.
Jedynie dwójka osób zdawała się odstawać od reszty. Szli starając się z całych sił nie zwracać na siebie uwagi, co odnosiło, rzecz jasna, odwrotny skutek. Przyciągali na siebie uwagę przechodniów, stając się ulubionym tematem plotek. Słowa krążyły wokół nich, niczym niewidoczna, magiczna aura szykany.
Szesnastoletni, mizernie wyglądający chłopak w starej, zniszczonej koszuli, spokojnie maszerował wraz ze swoją matką, dźwigając kilka toreb z zakupami. Kobieta wygląda na równie zabiedzoną, co syn. Ubrana była w wyblakłą, zieloną sukienkę w kratkę i była wyjątkowo wychudzona. Przechodnie uznali, że gdyby chłopak oddał jej torby, to zapewne by złamała się pod ich ciężarem.
Rodzina Snape'ów, gdyż o nich mowa, była najmniej lubianą z całej okolicy. Powszechnie nazywano ich "dziwakami", omijając ich zaniedbany dom z daleka. Krążyła wyrobiona już teoria, że ciąży na nich jakaś klątwa. Nie przeszkadzało to jednak, by Elleine i Tobiasz Snape stali się ulubionym tematem, podwórkowych plotek. Ich ciągłe kłótnie dały się słyszeć nawet przez szum wody, kobieta też często pokazywała się na mieście z twarzą pełną sińców, które podsycały wymyślane historie.
Po powrocie do domu, Severus zostawił torby na kuchennym stole i od razu pobiegł na werandę, jakby przeczuwając, co za chwilę się stanie. Usiadł na schodach, podpierając głowę rękoma. Nienawidził tego miejsca, to Hogwart był jego domem, to było jedynie piekłem, które osaczało go z każdej możliwej strony. Nie mylił się i tym razie, chwilę potem rozległ się uciążliwy hałas. Nawet okna nie były w stanie stłumić głośnego płaczu Ellein. Chłopak zacisnął nerwowo chude dłonie.
Wakacje były dla niego najgorszym okresem w ciągu roku. Dom kojarzy się jedynie z ciągłymi kłótniami i bólem istnienia. Każdy dzień zdawał się być gorszym i dłuższym od poprzedniego. Severus nienawidził ojca, stracił do niego cały szacunek, już jako mały chłopiec. Widok bitej, poniżanej i płaczącej matki dręczył go za każdym razem, gdy zamykał oczy. Czasami wierzył, że gdyby się nie urodził życie Ellein byłoby łatwiejsze, mogłaby by odejść od tyrana, nie zważając na nic innego. Tak musiała być odpowiedzialna. Przecież nawet z dwóch pensji ledwo starczało im na zapłacenie rachunków i kupienie jedzenia. Nigdy nie winił za swoje krzywdy matki. Wiedział, że w głębi serca naprawdę go kocha, jako jedyna na tym okrutnym świecie. Zawsze jednak była zbyt pochłonięta walką z mężem, by zauważyć cierpienie własnego syna. On sam bał się powiedzieć, że jej kłótnie z ojcem, bolą go tak samo jak ją, że nie potrafi spokojnie zasnąć, bojąc się, że gdy się obudzi, będzie za późno by jej pomóc.
Musiał być silny, ale obiecywał sobie, że kiedyś się zemści, za to wszystko, co przez niego przeszli, że mężczyzna, który go spłodził, zapłaci za każdą łzę, każdy nawet najmniejszy ból.
Jego czarne oczy z zazdrością patrzyły na dom naprzeciwko. Biały budynek z czerwoną dachówką i posadzonymi w około różami, był dla Severusa symbolem miłości i prawdziwego ciepła rodzinnego. Wielokrotnie zastanawiał się jakby było gdyby właśnie tam się urodził. Jakby się zachowywał mając kochającą rodzinę. Czy byłby inny?... Zdolny do okazywania uczuć? W głębi czuł, że czeka go samotny, marny żywot, pozbawiony jakiegokolwiek szczęścia.
Uwagę od pięknego, szczęśliwego domu oderwał okropny, przerażający i pełen bólu krzyk matki. Bez zastanowienia chwycił za różdżkę i wbiegł do środka. Kobieta leżała na podłodze wijąc się z bólu. Tobiasz widząc syna zaczął, tym razem, krzyczeć na niego:
- Schowaj ten badyl! Myślisz, że robisz na mnie jakiekolwiek wrażenie? Jesteś żałosny, tak jak ona – wskazał, na kobietę, która próbowała podnieść się z drewnianej podłogi.- Nawet sobie nie wyobrażasz, jak bardzo żałuję tego, że się urodziłeś. Jesteś moim największym błędem.
Mężczyzna rzucił synowi pogardliwe spojrzenie i wyszedł trzaskając drzwiami. Chłopak pomógł matce wstać. Przywykł do takich oświadczeń. Nie robiły na nim już żadnego wrażenia. Ciągle ta sama litania, straciła jakąkolwiek moc. Słowa stały się zbyt tępe, by ranić. Były nudne i żenujące.
Kobieta milczała, nawet nie patrząc na syna. Severus chciał jej wykrzyczeć wszystko, co czuje, tyle razy jej powtarzał, żeby od niego odeszła, ale ona bała się tego, co inni o niej pomyślą. Wolała obłudnie udawać, że wszystko jest w porządku. Chłopak próbował sobie przypomnieć jej uśmiech albo oczy bez sińców. Nie potrafił, ciągle była udręczona i pozbawiona jakiejkolwiek radości. Usiadła na brązowym tapczanie i chwyciła dłoń syna w swoje.
- Odejdź od niego, jak możesz z nim być? – krzyknął, patrząc na nią swoimi czarnymi oczami. Uśmiechnęła się smutno, gładząc jego policzek.
- Wiesz, że nie mogę. Połączyła nas miłość, chcę pamiętać to, co dobre.
- Czy ty siebie słyszysz? – warknął, patrząc na nią z politowaniem. – Miłość, to co dobre? Oszalałaś, tak? W tym domu żadnego z powyższych nie było. Wątpię żeby w ogóle, takie uczucie istniało.
Kobieta zamrugała nerwowo.
- Kiedy się zakochasz, zrozumiesz. Będziesz chciał zrobić wszystko, by być z tą kobietą. Nie będziesz pamiętaj, jaki był twój ojciec i z całą pewnością, nie będziesz taki jak on, bo tego się właśnie boisz najbardziej, co Severusie?
Chłopak przewrócił oczami i zostawił matkę samą, znów wyszedł na swoją bezpieczną werandę.
Kilka lat później, z całą pewnością mógł przyznać, że matka się okrutnie myliła. Pamiętał, jaki był jego ojciec, za każdym razem, gdy w głowie rodziła mu się chociażby chęć zbliżenia do którejkolwiek kobiety. Nie mówiąc już o stałym związku z kobietą, w której był zakochany.
Obraz ojca-tyran i wizja tego, że może być taki jak on, spędzała mu sen z powiek.
Wolał być sam, by nie czuć do siebie takiego obrzydzenia, jakie czuł do niego.
***
„Każda taka pusta noc
Wciąż samotnością kaleczy sny
A nowy, przecież jasny świt,
Co wybawieniem zawsze był
Przynosi tylko ból…”
Zapada mrok, z ulgą stwierdzamy, że możemy zdjąć palącą nas maskę. Odkładamy ją na stolik nocny i kładziemy się do łóżka pozbawieni pancerza. Nikt nas nie widzi, nikt tego nie odkryje, bo przecież jutro znowu znajdzie się na naszej twarzy. Sztuczny uśmiech, życzliwie wykrzywiana mimika. Staramy się Panować nawet nad wyrazem oczu. Każdy szczegół dopracowany z przerażającą precyzją.
W nocy jednak nie musimy udawać.
Możemy pozwolić sobie na chwilę słabości. Nie zatrzymujemy łzy, która żenująco spływa po naszych bladych, zimnych policzkach. Przewracamy się z boku na bok, wycierając krople o piękną, drogą pościel. Mamy przecież wszystko, czyż nie?
Tylko pusto tu jakoś i nieznośnie ciemno.
Patrzymy się przed siebie, nie mogąc zamknąć oczu. Nie widzimy niczego, oprócz zamglonego pokoju, zatartych przedmiotów i tych, wylewających się niebezpiecznie uczuć. Nie możemy ich zatrzymać, spływają na nas, jak tylko kładziemy się do łóżka. Zalewają całą rzeczywistość. Nie ma sposobu by je zatrzymać i spokojnie zasnąć.
Mija godzina za godziną, a Ty leżysz bezruchu, bo nawet na to zabrakło ci sił.
Przychodzi świt, który dawał wytchnienie, który pozwalał na zaśniecie. Zmęczenie brało górę nad uczuciami. Co jednak, kiedy zamiast ukojenia i tak upragnionego snu, przynosi kolejną falę zwątpienia?
Odczuwasz ból?
Spróbuj zagrać, odziej się w tą szczęśliwą maskę, którą zakładasz przed ludźmi. Pokaż jaki jesteś silny, cyniczny i wszechwiedzący pośród pościeli, wśród tego męczącego mroku, który nie pozwala ci spokojnie zasnąć.
Nie możesz? Dlaczego więc, na litość boską, tak łatwo ci grać, kiedy wychodzisz z domu i spotykasz drugiego człowieka? Czy on nie zasługuje na poznanie ciebie, takiego jakim jesteś naprawdę?
Boisz się, że cię zrani?
O tak, słowa ranią, ale bardziej boli to, co niewypowiedziane. Spóźnione pytania, których nigdy nie będziesz miał szansy zadać. To co miało być twoją szansą, przeminęło.
Zmarnowane nadaremnie.
Spójrz w siebie, znajdź siłę do bycia sobą. Tak zwyczajnie i bez przyczyny, pozwól sobie na luksus, którego doświadczają jedynie osoby wybrane.
Bądź wybrańcem, bądź szczęśliwy.
Ogromny księżyc w ostatniej kwarcie, zdobił czarne gwieździste niebo. Bijące od niego światło przedostawało się przez czarne zasłony domu Severusa Snape’a, rozświetlając mrok, którego tak bardzo pragnął.
Zranił ją, był tego pewien. Pozbawił dziewictwa, a później potraktował, jak jedną z tych pań, które były albo na tyle odważne albo na tyle sfrustrowane, że chciały przeżyć z nim jednorazową przygodę.
Nie ufała mu, był tego pewien. Gdyby tak było, nie uciekłaby zaraz po stosunku. To był jej pierwszy raz, powinna chcieć wtulić się w niego i spędzić tak chociażby całą noc.
Jednak wyszła, zaraz po…
A on jej pomógł. Skłamał, że ojciec chce ją widzieć.
Dlaczego to zrobił? Dlaczego nie zatrzymał kobiety, którą kocha?
Przypominał w zachowaniu swojego ojca, a ona przecież, zasługiwała na coś więcej niż fizyczność. Wiedział to, ale nie potrafił jej tego dać. Bolała go własna impertynencja.
Wstał z kanapy i zaczął krążyć po mieszkaniu, była trzecia nad ranem a on nawet się nie położył. Chciał ukoić ból w alkoholu i mroku, ale żadna z tych rzeczy mu nie pomogała. Brzydził się tego, co zrobił. Jak mógł pozwolić sobie na chwilę zapomnienia? Przecież panował nad sobą idealnie, uczył się tego latami. Oszukiwał Czarnego Pana, a zdradził się przed kobietą. Nie zapanował nad emocjami.
Co najgorsze, wcale mu to nie pomogło. Zawsze sądził, że gdyby tylko miał okazję się z nią przespać, to z pewnością dałby radę o niej zapomnieć.
Naiwne.
Było jeszcze gorzej. Chciał jej więcej i więcej. Nigdy nie kochał się z miłości i był przerażony, gdy stwierdził, że jest to zupełnie inne doznanie od zwykłego, mechanicznego zbliżenia.
Nigdy nie chciał jej skrzywdzić, jednak zrobił to i wiedział, że musi zrobić po raz kolejny. Tym razem dogłębniej i okrutniej. Nie mogą być razem, nie może jej narażać. Powinien jak najszybciej to skończyć.
Chwycił szklankę i rzucił nią o ścianę. Kruche szkło rozbiło się na kilkadziesiąt drobnych kawałków, otulając podłogę. Jego dusza wyglądała podobnie. Rozdarta pomiędzy tym, co czuje, a tym co powinien czuć. Gdyby tylko istniał eliksir, który pozwoliłby mu o niej zapomnieć. Wypiłby dostateczną dawkę i cały problem by zniknął.
Próbując pozbierać odłamki szkła z podłogi, wbił sobie jeden w dłoń. Okrutnie klnąc, poszedł do łazienki. Spojrzał w lustro. O, tak. Tego mu teraz brakowało. Oglądania swojego zmęczonego, styranego oblicza. Odgarnął włosy i odkręcił kran. Wypłynęła strużka wody, która zabarwiała się na czerwono pod wpływem jego krwi. Spojrzał na siebie z politowaniem.
- Snape, ty stary durniu. Panuj nad sobą, na litość boską! – warknął sam do siebie, wierząc, że to cokolwiek zmieni.
Ręka piekła niemiłosiernie, ale on nie zwracał na to uwagi. Ból, który czuł w głębi duszy, był o wiele bardziej palący i rozdzierający. Żaden z jego fizycznych odpowiedników, nie był w stanie mu dorównać. Nie było też niczego, co mogłoby go ukoić.
Przez chwilę zrodziła się w jego głowie myśl, by jej nie odtrącać, by zdjąć przed nią maskę i pokazać swoje prawdziwe oblicze. Uznał jednak, że byłoby to bardziej krzywdzące niż to, co miał w zamiarze zrobić.
Bił się ze swoimi myślami. Jego dwie natury, toczyły w głębi duszy zacięty pojedynek, między tym, co uważał za rozsądne, a tym czego chciał.
Ogarniała go złość.
Jak mógł się w niej zakochać? Dlaczego pozwalał swojemu ciału, na tak żenujące reakcję, za każdym razem, gdy była blisko? Niemożność zebrania myśli i fala gorąca, która przeszywała jego ciało, gdy ją widział. Starał się zakrywać to wszystko cynizmem, którym obrywała niczym kulami z pistoletu maszynowego. Nie potrafił nie popadać ze skrajności w skrajność.
Owinął dłoń w mugolski bandaż i położył się do łóżka, tego samego w którym kilka godzin temu z nią był. Na zewnątrz nastawał świt, który nie przyniósł żadnego ukojenia a jedynie kolejną falę wątpliwości i wyrzutów sumienia.
Wstał. Nie wytrzymał. Irracjonalnie zmienił pościel, sądząc, że to ona, a nie jego zmysły, tak przywołują jej zapach. Wolał nawet nie myśleć, jak będzie wyglądała ich kolejna rozmowa, nie chciał widzieć jej łez. Tyle lat był świadkiem, tego jak matka płacze i nie był w stanie jej pomóc. Bolało go, że znowu będzie widział ból kobiety, którą kocha. I to on miał jej go zadać.
Usiadł na łóżku, zrzucając pościel na podłogę. Zakrył twarz dłońmi i trwał tak bezruchu, tocząc najcięższą walkę w swoim życiu.
***
„Powiedz, czemu łatwo tak
Potrafimy ranić?
A o wiele trudniej jest
Po prostu... wybaczyć?”
Nauczyliśmy się ranić. Robimy to niemal zawodowo. Potrafimy w ciągu trzech sekund znaleźć w naszej głowie, pełen cynizmu i jadu komentarz, który trafia jak ostrze noża skierowanego w klatkę piersiową. Sprawiamy ból i czujemy, że dzięki temu jesteśmy bezpieczni. Skrzywdźmy kogoś, zanim on to zrobi z nami.
Rozpamiętujemy latami wszystko, co złe. Tarzamy się w złych wspomnieniach, pamiętając wszystko, co najgorsze. Pozwalamy, by zło żyło w nas i narastało w każdą chwilą naszego życia. Nie potrafimy przeciąć łańcuchów, które nas krępują. Dodajemy do niego coraz to nowe ogniwa, które zaciskając się na naszej duszy, powodują ogromny, palący ból. Tracimy siłę do działania, tkwiąc w obawie. Zamiast wznieść się ponad wszystko i wybaczyć, upadamy pod wpływem przygniatającego nas ciężaru.
Mgła otaczała, doprowadzony niemal do ruiny dom na Spinner's End. Było szaro i duszno, wszystkie znaki na niebie i ziemi zapowiadały rychły deszcz. Mężczyzna o haczykowatym nosie stał przed swoim własnym piekłem i lustrował otoczenie czarnymi oczami. Wszystkie złe wspomnienia odradzały się za każdym razem, gdy znajdował się w pobliżu rodzinnego miejsca zamieszkania. Zmrużył oczy, a gniew sparaliżował go tego stopnia, że nie potrafił zrobić chociażby kroku. Zastanawiał się, czy w ogóle powinien przekroczyć próg tego domu. Miał jeszcze szanse uciec i wysłać sowę z kondolencjami. Ale tyle lat jej nie widział. Nie mógł po prostu odejść.
Wszelkie wątpliwości rozwiała kobieta, która wyszła na ganek i wlepiła w niego swoje duże oczy. Wyglądała na zdziwioną jego widokiem. Stała przez chwilę bezruchu, jakby zastanawiając się, czy nie jest to jedynie złudne wyobrażenie.
- Severusie, dziecko – powiedziała, upewniając się w tym, co widzi. Snape skrzywił się niemiłosiernie na te słowa, ale podszedł, bardzo ostrożnie i powoli, bliżej. Kobieta chwyciła w dłonie twarz syna i pocałowała go w policzek. Nie protestował. Wiedział, że matka nie miała w życiu lekko, nie chciał dokładać jej zmartwień swoją arogancją.
- Umarł? – zapytał chłodno, a widząc skinienie głową matki, uśmiechnął się cynicznie. – Długo z tym zwlekał.
- To twój ojciec! - Kobieta zamrugała nerwowo, a w oczach pojawiły się łzy.
- Ojciec? – żachnął się. – Och, tak, kochający tatuś i cudowny mąż. Zafundował nam wspaniałe życie. Zawsze był taki troskliwy i czuły. Napisać mu jakieś wspaniałe epitafium? Tyle miał zalet. Oczekujesz, że będę go żałował? Otóż nie będę i tobie radzę zrobić to samo. Mógł być chociaż na tyle uprzejmym, by umrzeć kilkanaście lat wcześniej.
Kobieta o podłużnej twarzy, zalała się łzami, wtulając się pierś syna, który ze zniecierpliwieniem na twarzy, lustrował otoczenie. Poczuł, że przesadził, nie chciał doprowadzić jej do łez, nigdy tego nie miał nawet takiego zamiaru.
- Severusie, on naprawdę żałował tego, jaki był kiedyś. Bardzo chciał cię przeprosić, ale nie dawałeś mu szansy.
Mężczyzna znowu poczuł falę ogarniającego go gniewu. Zacisnął dłonie, starając się zapanować nad słowami.
- Przynajmniej umarł z wyrzutami sumienia – prychnął. – Chociaż tyle sprawiedliwości.
- Dlaczego taki jesteś? – zapytała, chwytając jego twarz w dłonie i przyglądając mu się uważnie. – Dlaczego nie potrafisz mu przebaczyć? Dlaczego zamknąłeś się na wszystkich i wszystko?
Uśmiechnął się cynicznie, nie rozumiał, jak ta kobieta, mogła być tak naiwna.
Dlaczego taki jest? Czy nie wystarczającą odpowiedzią na to pytania, jest jego dzieciństwo? Czy ona żyła w jakiejś równoległej rzeczywistości, że nie potrafi zrozumieć, że wszystkie kręgi piekieł zebrały się za drzwiami tego domu?
***
„Życie...
Czy to musi być jak gra
W której nie wygrywa prawie nikt
Kochać każdy przecież może,
Ale kto przed miłością nie ucieka dziś?”
Miłość, ciekawe zjawisko, które wyparliśmy z naszej świadomości, uznając je za opium dla mas. Nawet w tej grze oszukujemy i idziemy na skróty. Byle szybciej, byle do celu. Bez zbędnych słów i czułości. Nie pozwolimy sobie przecież, na bycie słabymi.
Nigdy.
Obawiamy się kochać całymi sobą, zachłannie i namiętnie. Wszystkie uczucia zostały zderzone z przykrą rzeczywistością, która powoli, krok po kroku, zabija wszystko, co w nas najlepsze.
Przegrywamy będąc na starcie. Walkowerem oddajemy to, o co powinniśmy walczyć całymi sobą. Dlaczego nie pozwolimy sobie na chwilę zapomnienia? Dlaczego nie wstaniemy i nie zaczniemy walczyć o marzenia.
Pokonajmy strach, pokonajmy nasze demony. Pozwólmy, by miłość zagościła w naszych sercach.
Nie uciekaj, proszę. Zostań i mnie pokochaj., To nic nie kosztuje, być może będą łzy i ból, ale przeplatane ze śmiechem i radością.
Czy to nie byłaby miła odmiana, od permanentnego zastania?
Pierwsze, delikatne promienie słońca wkradły się przez zasłonięte, grube zasłony, rozświetlając do końca rzeczywistość Severusa Snape’a. Otworzył oczy, które miały jedynie kilka minut wytchnienia i rozejrzał się po wnętrzu.
Poczuł, że znów nachodzi go irracjonalny gniew, nad którym nie potrafi zapanować. Wiedział, że to dziś, że za kilka godzin będzie musiał ją odtrącić. Uciekał od miłości, jak wszyscy na tym świecie. Kochanie kogoś, nieodłącznie wiąże się ze słabością, z tym marnym, żałosnym okazywaniem uczuć, które zdradza nas na każdym kroku.
Nie był słaby, och, z całą pewnością nie. Był silny w mocy cynizmu i taki pewny siebie, jeżeli chodziło o ranienie innych. Wyćwiczył słowa, by zadawały rany cięższe niż postrzały. Słowa jednak traciły moc, kiedy ona była obok. Irytował go sam fakt, że istnieje ktoś, kogo zdołał pokochać. Zatracał siebie z każdym jej spojrzeniem. Jej ufne, zielone oczy, doprowadzały go do białej gorączki.
Przegrał. I bardzo boleśnie, to do niego dotarło.
Walczył, ale czy na pewno z nią? Czy tylko dręczył sam siebie, wewnętrznymi rozgrywkami, które i tak donikąd go nie zaprowadziły. Musiał przyznać, że oddałby wszystko, by móc z nią być.
Chwiejnym ze zmęczenia krokiem, ruszył ku kuchni. Otworzył jedną z szafek i wyciągnął kawę. Wierzył, że chociaż to, zdoła go ukoić. Wsypał kilka łyżeczek do filiżanki i zalał wrzątkiem, obserwując, jak para unosi miły dla nozdrzy zapach.
Przymknął oczy.
Miał kilka godzin na obmyślenie planu, a dalej nie wiedział, czy jest gotowy ją odepchnąć. Czy zdoła spojrzeć sobie w twarz, gdy ją zrani?
Usiadł na krześle i wpatrując się w czarną ciecz, zaczął na nowo, rozgrywkę między dwiema skrajnościami.
***
„W świecie gdzie nawet prawdy cień
Rani lub zabija
Kłamstwo potrzebne nam,
Jak chleb...”
Prawda, to jedno z najpotężniejszych dział, jakie w dzisiejszym świecie, możemy wytoczyć.
Kto teraz, ma odwagę ją głosić? Mówimy lepkie, miłe kłamstewka, by się nie narażać.
Ukrywamy to, co czujemy głęboko w duszach. Prawda stała się, całkiem zabawnym mitem. Żyjemy w świecie kierowanym kłamstwem, żądzami i nie przemyślanymi krokami. Dziwna, stworzona rzeczywistość, która otula wszystko wokół nas. Kłamstwo stało się, naszą wyrodną matką. Tulimy się do niej, w nadziei, że obroni nas przed złem tego świata.
I po raz kolejny błądzimy. W labiryncie pełnym sprzeczności i ból, napotykając na wiele przeszkód, które pokonujemy z pomocą kolejnych, obłudnych słów.
Dlaczego, nie potrafimy przyznać się do tego, co nas boli? Dlaczego ukrywamy prawdę, która mogłaby nas wyzwolić? Zbierzmy w sobie odwagę i wykrzyczmy to, co tak skrzętnie zamiatamy pod dywan utkany z żałosnych kłamstw.
Słońce wyszło na nieboskłon i nieśmiało otulało świat promieniami, kiedy Severus Snape, po raz kolejny, siedział z matką na werandzie. Światło odbijało się od tafli rzeki, powodując, że stawało się rażące i męczące. Zmrużył oczy, przyglądając się staremu stolikowi, który wyglądał, jakby za chwilę, miał się rozlecieć. Zdjął dłoń z blatu i położył na kolanach. Kobieta przyglądała mu się przez chwilę, a krępująca cisza stawała się nie do wytrzymania.
- Kim ona jest? – zapytała, przerywając w końcu milczenie. Spojrzał na nią pytająco i zmarszczył brwi. – Ta dziewczyna, o której tak intensywnie myślisz?
Snape uśmiechnął się cynicznie i przetarł twarz dłonią.
- Mówiłem ci, że miłość jest dla słabych. Nie myślę o żadnej napuszonej panience. Staram się unikać kobiet. Ze związków z nimi, nigdy nie wychodzi nic dobrego.
Wychudzona kobieta uśmiechnęła się zagadkowo i dotknęła dłonią policzka syna, który westchnął głęboko i odsunął się, jak najdalej potrafił.
- A ta.. napuszona panienka?
Wstał, nie wytrzymał. Nie miał zamiaru się jej spowiadać. Stracił do tego chęci, wiele lat temu.
Nie ufał jej.
Nie wierzył własnej matce. Okłamywał ją na każdym kroku, nie dopuszczając do siebie. Wolał serwować jej zmyślone, pozbawione sensu i znaczenia historie. Zatracił więź z matką, kiedy ta, wybrała ojca. Nie miał zamiaru, teraz, po jego śmierci bawić się w odbudowywanie. Miała swój czas.
Okrutnie więc, przychodził tutaj, tylko po to, by go zobaczyła. Słuchał ze zniecierpliwienie, co ma mu do powiedzenia, a potem wylewał z siebie falę jadu.
Czy ją kochał?
Kochał.
Ale nie potrafił być dobrym, kochającym synkiem, który dzieli się problemami z matką. Życie dało mu nauczkę, by nie ufać nikomu. Nawet jej. Nie wiedział w końcu, do czego jest zdolna. Nie znał kobiety, która go urodziła. Przerażał go fakt, że tak naprawdę, nie ma nikogo, komu mógłby zaufać. Dwie kobiety, które kochał, były mu zupełnie obce. Nawet im, nie pozwalał przekraczać muru, który tak skrzętnie, przez lata budował.
***
„Powiedz mi, dlaczego tak
Potrafimy zdradzać?
A dlaczego trudno jest
Po prostu... pokochać”
Okrutnie zdradzamy każdego, kto nam zaufa. Przyjaciół, kochanków, rodzinę. Nie mamy cierpliwości, by wytrwać stale i wiernie.
Chcemy, ale już nie potrafimy. Wszystko, co się w nas rodzi, wpycha nas w ramiona zdrady, która wita się z nami, jak z dawno niewidzianym przyjacielem.
Ma coraz więcej zwolenników; zagubionych na morzu kłamstw, rozbitków. Dlaczego zdradzamy? Bo to mniej kosztowne, niż szczerość i wytrwałość? Bo mniej od nas wymaga?
A może kierujemy się chęcią poprawy naszej sytuacji. Ot tak, sprzedajmy kogoś. Być może zostaniemy, obficie za to wynagrodzeni.
A jeżeli obróci się to przeciw nam? Co wtedy, gdy uderzy to w nas, ze zdwojoną siłą? Czy damy radę, podnieść się po takiej porażce?
I najważniejszy, czy zdamy sobie w końcu sprawę, że ranimy? Dlaczego, nie zastąpimy zdrady miłością?
Poddaj się i pokochaj, całym sobą, do utraty tchu. Całym ciałem i całą duszą, która dzięki temu zdoła się odkupić za wszystkie popełnione grzechy.
Miłość jest największym darem, jeżeli potrafimy skorzystać z niej, w odpowiedni sposób.
Nikt nas tego nie nauczy, nie ma też dobrego przepisu na szczęście.
Spójrz w swoje obolałe, pełne ran serce i zapytaj je, czego chce.
Nie pozwól, by było to, kolejne spóźnione pytanie…
Było południe, słońce wyszło w pełnej krasie, oblewając jasnością cały świat.
Wszystko miało się teraz rozegrać. Ostateczna walka między uczuciami, a rozsądkiem. Niepewność, niecierpliwość i niemożność podjęcia racjonalnej decyzji, naparła na Severusa ze wzmożoną siłą, kiedy zdał sobie sprawę, że niedługo przyjdzie kobieta, przez którą przechodzi męki.
Nie wiedział, co ma jej powiedzieć. Jeszcze wczoraj, był pewien, że musi ją odtrącić, spowodować żeby cierpiała i zniknęła z jego życia. Teraz, siedział na cholernym krześle i chciał sprawić, żeby mu zaufała.
Irracjonalnie, wierzył, że to mogłoby się udać. On, cyniczny, zimny choleryk i ona, delikatna, krucha kobieta. Gdyby siebie nie znał, stwierdziłbym, że przesadził z alkoholem.
Skąd u niego takie myśli? Dlaczego, chce się poddać?
Przespał się z nią. Czy nie dostał, tego o czym marzył? Powinien teraz, wycofać się i to najszybciej, jak to tylko możliwe.
Co mógł jej zaoferować, oprócz bólu i ciągłych zmartwień? Nie miał niczego, czym mógłby ją uszczęśliwić. Bał się też, że stanie się niczym jego ojciec. Nie wybaczyłby sobie, gdyby traktował ją w tak perfidny sposób. Z drugiej strony, czuł, że nie jest nim. Wie, do czego jest zdolny, nigdy by jej nie uderzył.
Wstał i poszedł do salonu. Machnął różdżką na pozostałe odłamki, powodując, że zniknęły. Jakby wczoraj, nie mógł tego zrobić. Jest masochistą, w pełnej krasie. Zadaje sobie ból, na każdym kroku.
Usiadł na kanapie i patrzył przed siebie.
- Cholera, Snape, weź się w garść. To nie ma prawa się udać – powiedział do siebie, starając się użyć autosugestii.
Nic nie było w stanie mu pomóc, dlatego, jak tylko, usłyszał skrzypienie drzwi i dźwięk obcasów, wstał niczym oparzony. Avianna zarumieniła się lekko, gdy go zobaczyła i rozejrzała się po mieszkaniu.
W głowie miał jedną, wielką pustkę. Nie wiedział niczego i nie było rzeczy, której byłby pewien. Uczucia, czy rozsądek? I czy na pewno, to czego tak bardzo pragnie, jest w stanie go uszczęśliwić?
Kobieta podeszła bliżej niego i uśmiechnęła się delikatnie. Widział, że się wstydzi, że nie jest pewna, tego co się stanie. Nawet ona nie podejrzewała, jak to się skończy.
Musiał coś powiedzieć, musiał się skupić i w końcu przerwać tę ciszę. Ale nie potrafił. Zabrakło mu słów.
Spojrzał w jej zielone oczy i podjął najbardziej nieracjonalną i pozbawioną rozsądku decyzję w swoim życiu. Chwycił kobietę w tali, zatapiając swoje usta w jej.
Czuł, że nadszedł czas, by komuś zaufać. Nie rozumiał tego, ale tak silnie odczuwał taką potrzebę.
Nie mógł dłużej walczyć. Wybrał ją i mimo całej kanonady strzałów, które ostrzegały go przed tym, nie chciał się cofnąć.
_________
Moi drodzy, ten rozdział jest zupełnie inny niż wszystkie poprzednie. Oceńcie sami, czy lepszy, czy nie.
Szaleję z publikacją, ale niedługo, to się skończy i znowu rozdziały, będą raz na miesiąc.
Pora wrócić na studia, z czego niezmiernie się cieszę.
Fragmenty w cudzysłowach, w całości należą do grupy TSA. Chwała im za natchnienie.
Od razu, zaznaczam też, że nie chcę być Waszym mentorem, nie musicie brać tych słów do siebie, ale mam cichą nadzieję, że jednak do kogoś, trafi chociażby cząstka, tego co tu zawarłam.
Pozdrawiam.
Nie potrafię wypowiedzieć się z sensem na temat tego rozdziału, po prostu nie potrafię i już. Jak już mówiłam, diametralna zmiana w stylu i formie, zmiana na dobre, chociaż wydaje mi się, że dla Ciebie nie jest problemem stworzyć coś fantastycznego w jakiejkolwiek.
OdpowiedzUsuńJeden wielki szacunek za skupienie się na uczuciach, których jest tu mnóstwo, wręcz wyciekają; wątpliwościach, które otaczają człowieka na co dzień; pytaniach, których nie potrafimy zadać sobie ani innym, a kiedy dociera do nas ich sens i znaczenie, jest już za późno. Stworzyłaś niesamowity klimat do zastanowienia się nie tylko nad postępowaniem Sev'a, ale i swoim. W końcu każdy z nas ma jakiś swój pancerz, za którym chowa się przed promieniami słońca.
Uwielbiam Cię.
Cieszę się, że to co, nabazgrałam, skłoniło kogoś do przemyśleń. Bardzo chciałam, żeby chociaż jedna osoba, zastanowiła się nad sensem tych słów. Dziękuję.
UsuńHmmm, rozdział zdecydowanie melancholijny, przemyśleniowy. Zazwyczaj lubię gdy jest dużo akcji, roztrząsanie spraw uczuciowych to temat którego unikam, tak już mam, zwykle budzi to wspomnienia. Jednak nie mogę powiedzieć, że ten mi się nie podobał. Miał w sobie coś takiego... ulotnego? Tak, chyba takie miałam odczucia. Nie będę pisać tutaj bzdur, powiem jedno -robi wrażenie.
OdpowiedzUsuńMadlene23
Zazwyczaj jest u mnie więcej akcji, ale tak mnie natchnęło, tym razem. Mimo wszystko, cieszę się, że Ci się spodobało. Pozdrawiam!
UsuńZa co bym się nie zabrała, jakim słowem nie rozpoczęła, jakim nie kontynuowała i jakim nie zakończyła - i tak nie ujmę i nie podsumowuję Twojego wbijającego w fotel, paraliżującego i genialnego nad wszystko inne talentu, kunsztu literackiego. Bo inaczej określić Tego się nie da.
OdpowiedzUsuńDo tej pory myślałam, że nie możesz pisać lepiej. Ten rozdział (czwarty - specjalny) ukazał mi, jak bardzo się myliłam. Jestem w totalnym szoku, rozłożyłaś mnie na łopatki i nie umiem się pozbierać. Nie spodziewałam się czegoś takiego - a było to jeden z lepszych, by nie rzec najlepszy, rozdział o Severusie Snapie jaki miałam przyjemność przeczytać. Twoje spostrzeżenia dotyczące bólu, cierpienia i wahań Severusa były niezwykle realistyczne, tak wiernie je oddałaś, że... ugh, brakuje mi słów. Jak zwykle jestem wygadana, tak teraz mam pustkę i kompletny chaos zarazem.
Ta niepewność Severusa, jego niepokój i te złośliwości, że Av go nie chce, że mu nie ufa, a że on jednocześnie ją zranił - pod tym wszystkim kryje się jego troska o nią samą. To jest w tym wszystkim najwspanialsze i najbardziej ujmuje.
I do tego wielki, wielki ukłon za wygraną bitwę z własnym murem, opancerzoną skorupą odgradzającą od wszystkich innych ludzi - ukłon i dla Severusa, który wybrał miłość, i ukłon dla Ciebie, Vesp, już Ty wiesz dlaczego. ^^
Powiem krótko: inny rozdział, ta sama Vesper. Tylko ta mniej zimna, mniej cyniczna, a bardziej ludzka i wrażliwa. Skłonna do jeszcze większych rozważań i refleksji.
Za to Cię podziwiam.
Dajesz nadzieję i wiarę w siebie.
Za to Ci, ze łzami w oczach, dziękuję. :*:*
PS Walić konwenanse - JESTEŚ MOIM MENTOREM.
UsuńMój Boże...
UsuńLedwo siedzę po przeczytaniu tego komentarza. Rozwaliłaś mnie na łopatki i się popłakałam.
Ja mentorem? Czym ja sobie na to zasłużyłam? Tworzę marne, niezbyt inteligentne opowiadania, w których nie wiadomo do końca, o co chodzi. Jestem Tobie tak wdzięczna za te słowa, że nie potrafię nawet tego wyrazić.
Jesteś wielka, cóż mogę więcej powiedzieć. Tchnęłaś we mnie życie i chęć do pisania. Na Merlina, ja chcę pisać! Dajesz mi tyle energii, że moja wena aż podskakuje, krzycząc "otwórz worda!"
Dziękuję, za ten komentarz, za rozmowy, za wszystko. Nie potrafię sprawić by ten komentarz miał sens. Nie dziś, nie po takiej dawce uczuć. Bezapelacyjnie kocham to, że jesteś i to jaka jesteś. ;**
Mam idealną odpowiedź, wiesz? :D
OdpowiedzUsuń"Nie musisz nic mówić - po prostu BONĆ!" :*
Nic dodać, nic ująć. :D ;*
UsuńJestem nową fanką Twojego opowiadania :) Po prostu czekam na kolejny rozdział ze zniecierpliwieniem! A Twój blog http://www.vesperrickman.pinger.pl/ normalnie no podbił moje serce! Masz super sposób bycia, ogólnie podoba mi się.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Julia.
Witaj! ^^ Dziękuję za miłe słowa i bardzo się cieszę! To dla mnie dużo znaczy. :) Pozdrawiam!
UsuńNie powiem że ten rozdział jest gorszy albo lepszy. Jest po prostu inny ale na prawdę mi się podoba! :)
OdpowiedzUsuńTe cytaty dają dużo do myślenia...
Nigdy nie rozumiałam Elaine. Kochała takiego drania który bił ją i znęcał się nad ich synem. Ja na jej miejscu uciekłabym z Severusem gdzieś bardzo, bardzo daleko, nawet jeśli nie wiadomo jak wielką miłością bym go darzyła.
A ja już myślałam że Sev zrani Aviannę ale jednak miałam małą, cichutką nadzieję że bd inaczej. Do samego końca trzymałas mnie w napięciu. Cała gotowałam się ze złości myśląc że facet okaże się tępym chujem. "Czuł, że nadszedł czas, by komuś zaufać. Nie rozumiał tego, ale tak silnie odczuwał taką potrzebę." i dopiero po przeczytaniu tego fragmentu odetchnęłam z ulgą uświadamiajac sobie jak bardzo się myliłam.
Uwielbiam opowiadania o tym ślizgonie. Każdy z autorów ma swoją wersję wydarzeń. Dotycza tego samego chociaż są zupełnie inaczej przedstawione.
Chyba najbardziej cenie sobie opisy uczuć bohaterów, ich rozważania nad decyzjami jakie mają podjąć oraz rozmowy między nimi. Opisy otaczających ich miejsc nie są aż tak dla mnie ważne...
Dla tego ten rozdział na prawdę przypadł mi do gustu. ^^
Vesper, jesteś jedną z najlepszych autorek jakich historie czytałam. Jestem tobą zachwycona!
Mam nadzieję że niedługo coś dodasz a przy okazji chciałabym prosić Cię o powiadamianie mnie na moim blogu: american-school-of-magic.blogspot.com
Pozdrawiam, Sarah ;3